Długo zastanawiałem się czy warto. W końcu uznałem, że tak. To przecież ponad 20 lat temu powstał na nowo nasz powiat i warto pewne fakty przypomnieć, wyjaśnić, sprostować a także przedstawić sprawy o których nie pisała ówczesna prasa. Poza tym lokalna polityka jest równie ciekawa jak ta wielka. Jest pełna układów, powiązań i zależności do których warto wrócić po 20 latach. Będę pisał o wydarzeniach tamtych lat przedstawiając mój punkt widzenia, moją ocenę różnych sytuacji. Siłą rzeczy będę pisał także o ludziach aktywnych publicznie w tamtych czasach starając się oceniać ich moim katalogiem wartości.
Część I - Sprawa Mirka Bryka windą do lokalnej polityki.
To był piękny wiosenny dzień. Siedziałem na tarasie pijąc kolejną kawę, gdy żona podała mi „ Wiadomości Wrzesińskie” mówiąc : „ Zobacz co wyrabiają z Twoim dyrektorem „. W szkole nr 2 pełniłem wtedy funkcje przewodniczącego Rady Rodziców a jej dyrektorem był Mirek Bryk. Przeczytałem tekst o „dziwnym” przebiegu konkursu na dyrektora tej szkoły. Oczywiście przekląłem rzucając tradycyjne „ k...a mać”, po czym wychodząc z domu, powiedziałem do żony: „ tak być nie może”. Po kilku minutach to samo powiedziałem Brykowi, wchodząc do jego gabinetu. I tak rozpoczęła się kilkumiesięczna walka o Bryka, walka przeciwko planom ówczesnego burmistrza C. Bachorza a przede wszystkim walka o prawidłowość przeprowadzonego konkursu na dyrektora szkoły. Istotą tego planu było wprowadzenie na stanowisko dyrektora szkoły jego zaufanej osoby, naruszając procedury konkursowe. Osoby, której nikt w tej szkole nie chciał. Nie chciała jej Rada Pedagogiczna nie akceptowała jej również Rada Rodziców. Te organy miały wtedy coś do powiedzenia a ich decyzje miały znaczenie. Dzisiaj w dobie Czarnka pewnie nasze zamiary nie miałyby szans. Rozpoczęły się więc działania mające na celu utrzymanie na stanowisku dotychczasowego dyrektora. Ten protest trwał do 31 sierpnia i zakończył w dniu rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego. Dziesiątki spotkań, rozmów, listów otwartych publikowanych w lokalnej prasie a także uruchomienie procedur sądowych. Naszym celem było w pierwszej kolejności, uzyskanie pozytywnej opinii Zarządu Gminy. Jednym z członków tego Zarządu był wówczas obecny Burmistrz Wrześni Tomasz Kałużny. Spotkaliśmy się pierwszy raz w moim biurze na Chopina. To była nasza pierwsza w życiu rozmowa w cztery oczy. Długa i merytoryczna ale przede wszystkim dająca nam nadzieje. Tomasz Kałużny dotrzymał słowa. Wiem, że bez jego pomocy nasze protesty, walka nie przyniosłyby sukcesu. Od tego czasu nasze relacje były wyjątkowe. Nawet stając w kolejnych wyborach przeciwko sobie nie przekraczaliśmy ważnej granicy wzajemnego szacunku. W tej naszej walce o dyrektora miałem okazję współpracować z wieloma wspaniałymi rodzicami, ludźmi spoza szkoły, cudowną i merytoryczną Radą Pedagogiczną. Tam poznałem bliżej Pawła Guzika ( nie do końca), Irka Gumiennego, Marka Zielnika, Grzesia Krukowskiego i wielu innych w pełni zaangażowanych w naszą sprawę ludzi. Stanowisko C. Bachorza jednak było niezmienne i mimo wprowadzonych przez nas zabezpieczeń udało się wprowadzić jego kandydatkę na posiedzenie Rady Pedagogicznej tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Na tej radzie zarówno rodzice jak i nauczyciele powiedzieli wprost, że nie zgadzają się na jej pracę w tej szkole. Te nasze argumenty były na tyle mocne i jednoznaczne, że sama kandydatka wyszła z tej rady i zrezygnowała z funkcji dyrektora. Pisząc o tej sprawie nie sposób nie wspomnieć o nocnej kartkowej korespondencji między Bachorzem a Brykiem. Burmistrz w swoim gabinecie na kartkach przedstawiał Brykowi propozycje „ dogadania się „, potem jego człowiek zanosił te kartki Brykowi siedzącemu w samochodzie pod urzędem a ten odpowiadał burmistrzowi. Kartkowa rozmowa nie przyniosła rozwiązania, bo propozycje burmistrza dalekie były od naszych celów. Dzisiaj wspominając tamtą noc, uśmiecham się pod nosem, myśląc co za dziecinada. Wtedy, pod ukryciem nocy to wszystko wyglądało inaczej, tragicznie i niebezpiecznie. Chociaż do dzisiaj dziwie się dlaczego C. Bachorz nie zdecydował się na rozmowę wprost. W sumie 1 września 1998 roku Mirosław Bryk witał dzieciaki w nowym roku szkolnym. Pozostał dyrektorem na wiele lat. Potem kilkukrotnie proponowałem Mirkowi startowanie w wyborach samorządowych. Zawsze odmawiał, pragnąc zachować apolityczność. Bardzo go za to szanuje do dziś. Dzięki tej głośnej medialnie sprawie, moje nazwisko zrobiło się znane publicznie. Zbliżała się jesień a z nią wybory samorządowe w tym także do samorządu powiatowego. Nie przypuszczałem w najśmielszych myślach, że sprawa Bryka w tak istotny sposób wpłynie na moje życie w najbliższych latach. Cdn.....(31.03.2022)
Część II - Propozycja z lewicy
To było gdzieś między Piłą a Wałczem, w środku lata. W czasie podróży służbowej. W trakcie protestu w obronie M. Bryka. Najpierw zadzwoniła do mnie moja mama z informacją, że dzwonili do niej z wrzesińskiej lewicy z prośbą o podanie numeru mojej komórki. Zgodziłem się. Po chwili moja Nokia odezwała się ponownie. Tym razem dzwonił Cyryl Andrzejewski. Po kilku kurtuazyjnych zdaniach, a nasza znajomość tej kurtuazji wymagała, padła konkretna propozycja :
-Czy zgodzę się startować w wyborach samorządowych do powiatu z listy lewicy?
-Jestem bezpartyjny – odpowiedziałem.
-To nie jest problem – kontynuował Cyryl
-Ok. Ale jak wygramy chce być starostą – zażartowałem. Wyraźnie zatkało. Chwila ciszy a potem, pewnie po szybkiej konsultacji:
-Nie powinno być problemu. Zgoda.
Moje sympatie polityczne były jak to określam zawsze bardziej na lewo niż na prawo, ale tylko bardziej. Faktycznie w tym momencie daleki byłem od polityki, chociaż moja partyjna przeszłość związana była z PZPR. W czasach Solidarności chciałem zrezygnować z członkostwa. Po jednej z burzliwych nocnych dyskusji z moim bratem, działaczem toruńskiego podziemia, skutecznie przekonał mnie bym tego nie robił. Powiedział mi wtedy „ Krzychu ,nie rób tego tam przecież też są potrzebni porządni ludzie”. Uwierzyłem. Zostałem. Po rozwiązaniu partii powiedziałem sobie nigdy więcej wikłania się w jakiekolwiek partyjne układy. Ta moja lewicowość zapewne kształtowała się w rodzinnym domu, potem na studiach. Wydział Prawa i administracji UAM był moim marzeniem, ale także miejscem idealnym do dokonywania politycznych wyborów. Jeden z wykładowców mówił nam wtedy, że jeśli zależy nam na szybkiej politycznej karierze to lepiej wstępować w szeregi SD lub ZSL. Decyzję o wstąpieniu do partii podjąłem podczas mojej pierwszej pracy we wrzesińskim Tonsilu. Piszę o tym by nie spotkać się z zarzutem ukrywania tej politycznej przeszłości. W czasach komuny ręka w rękę funkcjonowały PZPR, ZSL i SD. Po upadku komuny tymi gorszymi okazali się ci z PZPR. Zaangażowani w SD czy ZSL przeszli łagodnie do nowej rzeczywistości. Decydowała tutaj przynależność, sam fakt członkostwa, walory ludzkie nie miały znaczenia. Z taką przeszłością poszedłem na pierwsze spotkanie do biura wrzesińskiej lewicy i jednocześnie biura poselskiego Bronka Dankowskiego. Celem tego spotkania było dogadanie szczegółów mojego startowania w wyborach i potwierdzenie mojej zgłoszonej żartem propozycji, zostania starostą w przypadku wygranej. Szefem biura był wówczas Mirek Szychowiak. Facet z którym współpracowałem przez kilka lat. Ta współpraca wcale nie była łatwa i to nie tylko z winy Mirka. O tym jednak w późniejszych wspomnieniach powrócę. Wynik tej rozmowy był jednoznaczny. Startuje w wyborach z lewicowej listy jako bezpartyjny i w przypadku wygranej będę kandydatem na starostę. Było jeszcze jedno ustalenie, o które wnioskowałem po moich poprzednich doświadczeniach. To może nie było ustalenie a raczej mój warunek, który stał się ustaleniem, że będę miał samodzielność i swobodę działania, bez partyjnego kagańca. Wyrażono na to zgodę poza prawem do wskazania osoby mającej objąć stanowisko wicestarosty. Zgodziłem się na ten wyjątek. Polityczna naiwność w przypadku tego kagańca okazała się istotnym błędem, ale jeszcze nie teraz. Potem przekonałem się, że te partyjne kagańce próbowano mi zakładać mimo ustaleń wielokrotnie. Broniłem się skutecznie a cena nie miała znaczenia. Teraz jednak nadszedł czas wielkiej pracy bo wszystkim zależało by wygrać wybory. Cdn.........
Część III - Tuż przed wyborami.
Zabraliśmy się więc do ciężkiej politycznej harówki. Z wielkimi obawami wkraczałem w środowisko ówczesnej wrzesińskiej lewicy. Przyjęto mnie wyjątkowo ciepło. Po sprawie Bryka stałem się wartościowym kąskiem na listach wyborczych. Mimo obaw miałem tego świadomość. Zresztą nie odkrywam Ameryki. Wie o tym każdy, kto uczestniczył mniej lub bardziej aktywnie w budowaniu list wyborczych. Takie składanie list, jest w pewnym sensie polowaniem na „ atrakcyjne osoby”. Zostałem więc upolowany. Przyjęto mnie ciepło a ja z satysfakcją witałem się z osobami, które poznałem w innych okolicznościach oraz nieznajomymi z którymi mieliśmy wspólnie walczyć o zwycięstwo wyborcze. Kampania wyborcza ma swoja specyfikę i działania komitetów wyborczych są w zasadzie podobne. Listy wyborcze, procedury rejestracyjne, plakaty, ulotki, festyny i setki rozmów, spotkań. Spotkań tych oficjalnych ale i zakulisowych. Wspomniany Mirek Szychowiak prowadził rozmowy z panią E. Tutak. Miałem okazję uczestniczyć w jednym z takich spotkań, które odbywało się w siedzibie lewicy przy ul. 3-Maja. Ta rozmowa dotyczyła pewnych rozwiązań powyborczych i miała tylko i wyłącznie hipotetyczny charakter. Znałem panią Tutak jako wrześnianin, z widzenia. Na tym spotkaniu zrobiła na mnie wyjątkowe wrażenie, jako osoba niezmiernie zaangażowana w sprawy samorządowe, dbająca o nasze miasto i naszych mieszkańców. Poza tym cechowała ją wysoka kultura osobista oraz sposób prowadzenia politycznej rozmowy. Zupełnie inne wrażenie odniosłem, już po wyborach w trakcie spotkania Lewica – Unia Wrześnian, , być może dlatego, że w tym spotkaniu nie uczestniczyła pani Tutak. Brał w niej udział między innymi Waldek Grześkowiak a wypowiedziane przez niego zdanie : ” Gdyby się moja żona dowiedziała, że ja z lewicą.....” w zasadzie jednoznacznie określało brak możliwości jakiegokolwiek porozumienia i kurtuazyjny charakter tego spotkania. Nie miałem żalu do Waldka o te słowa. To w końcu polityka. Potem i tak skazani byliśmy na wiele różnorakich kontaktów a dzisiaj witamy się z uśmiechem i dobrym słowem. Atmosfera przedwyborcza, spory polityczne, dyskusje systematycznie wybijały z mojej głowy wiarę w możliwość współdziałania lokalnych formacji politycznych. Mimo to uznałem, że będę się starał działać ponad politycznie, oceniać ludzi nie według partyjnej przynależności ale według ich osobistych walorów. Przyjmując tą zasadę nie wiedziałem, że będę w przyszłości płacił za to sporą cenę. Równolegle z wieloma lokalnymi rozmowami, przed i powyborczymi układankami toczyły się rozmowy na wyższym poziomie. Marek Staszak i Bronek Dankowski byli bowiem, moim zdaniem, twórcami koalicji Lewica-PSL jaka zafunkcjonowała po wyborach samorządowych w 1998 roku. Mam również całkowita pewność, że spory wpływ na powstanie tej koalicji miała szefowa wielkopolskiej lewicy Krystyna Łybacka. Efektem ustaleń Marka i Bronka było podpisanie porozumienia w sprawie utworzenia powyborczej koalicji. Oczywiście zanim doszło to takiego koalicyjnego paktu odbyliśmy wiele rozmów ustalając zasady i warunki współpracy. Polityka jest grą brutalną, w której nie zawsze obowiązują zasady a tym bardziej nie zawsze przestrzegane są wszelkie porozumienia. Z naszych ustaleń wynikało, że po wygranych wyborach Starosta i Wicestarosta będą z lewicy. Dzień przed pierwszą sesją koledzy z PSL próbowali „ wyrwać” stanowisko wicestarosty. Powiedziałem wówczas, że jeśli tak się stanie ja rezygnuję i cała nasza personalna układanka runie. Odpuścili. Pierwotne ustalenia zostały więc zrealizowane. Zdałem sobie jednak sprawę, że PSL jako partner polityczny jest wyjątkowo wymagający. W tym miejscu niech to będzie komplement ale tylko w tym miejscu. W rzeczywistości było różnie. Wcześniej pisałem o ciepłym przyjęciu w środowisku wrzesińskiej lewicy. Było tam wiele ciekawych osób, z którymi dane mi było współpracować przez wiele lat. W dalszych częściach moich wspomnień do nich powrócę. Warto by ich nazwiska w tych moich wspomnieniach zostały. W kampanii wyborczej mocno pracowaliśmy. Tuz przed cisza wyborczą mieliśmy świadomość dobrze wykonanej pracy. Wykonanej w wyjątkowej atmosferze zgody i pełnego porozumienia. To takie „ polskie”. Zgoda i porozumienie na czas walki. Potem, po zwycięstwie już zdecydowanie gorzej. Tuż przed godziną 20.00 w niedziele wyborczą zbieraliśmy się na 3-go Maja z ogromnymi nadziejami na wyborczy sukces …. cdn.
Część IV Po wyborach
Wygraliśmy!!! W naszej siedzibie znajdującej się w budynku ZNP radość i atmosfera święta z uzyskanych wyników trwała do poniedziałkowego poranka. Tak to był sukces, niewątpliwy, wypracowany i zasłużony. Mieliśmy Radę Powiatu ale jeszcze nie mieliśmy Powiatu Wrzesińskiego. Po pierwszej sesji a zaraz po niej drugiej, tego samego dnia, mieliśmy : Przewodniczącą Rady Powiatu, Starostę, Zarząd Powiatu tylko formalnie mogliśmy zaczynać swoją samorządową pracę od 1 stycznia 1999 roku. Formalnie, bo faktycznie pracę zaczęliśmy natychmiast. Ta pierwsza sesja, jej atmosfera na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Zostałem Starostą, pierwszym w powojennej Polsce. Gratulacje od żony w pierwszej kolejności. Jak zawsze była i jest obok. Potem od radnych, obecnej na sesji grupy pracowników Szkoły nr 2, znajomych i nie tylko i na końcu od mojego ojca. W jego oczach zobaczyłem łzy. Przed laty, kiedy kończył pracę w związku z reforma administracyjną, jako wiceprzewodniczący Powiatowej Rady Narodowej pomagałem jemu porządkować gabinet w ostatni dzień jego pracy. Tuż przed zamknięciem gabinetu ( to było pomieszczenie mojego przyszłego sekretariatu) na klucz, rzuciłem słowa które teraz przypomnieliśmy sobie oboje : „ Nie martw się tato, kiedyś tu wrócę....” Myślę, że wypowiedziałem je wówczas po to by poprawić nastrój ojcu w tym trudnym momencie. Byłem wtedy na trzecim roku studiów i nie przypuszczałem w najmniejszym stopniu by te moje słowa się kiedykolwiek mogły zmaterializować. Życie jednak pisze za nas pewne scenariusze. Ta reforma z 1975 w wyniku której mój ojciec kończył pracę w dawnym powiecie, znosiła trójstopniowy podział administracyjny kraju (gmina-powiat-województwo ) na dwustopniowy ( gmina-województwo), I znów przypadkiem los zdecydował, ze ojciec kończył pracę w starym powiecie a ja zaczynałem w nowym po blisko 25 latach. Po sesji ten wieczór spędziłem z przyjaciółmi. Od tego dnia, moje życie na kilka ładnych lat uległo poważnej przemianie. Z dnia na dzień, stając się osobą publiczną musiałem się pogodzić z myślą, ze zarówno ja jak i moja rodzina będziemy na cenzurowanym. Miałem, świadomość, że każda moja wypowiedź, reakcja czy zachowanie będzie oceniane. Nie tylko moje, mojej rodziny a przede wszystkim dzieci także. Im od tego dnia nie było wolno „ więcej” niż ich rówieśnikom. W zasadzie mieliśmy czas jako rodzina na to, by do tej mojej nowej roli, pod tym względem się przygotować. Nasze ostatnie przed wyborami wakacje spędziliśmy całą rodziną w Chorwacji. Te dwa tygodnie to był idealny moment na odpoczynek i omówienie tych wszystkich spraw i zdarzeń które nas czekały. To były ostatnie nasze rodzinne wakacje w pełnym składzie. Obok wsparcia rodziny, na które zawsze mogłem liczyć,jeszcze w czasie kampanii wyborczej pojawił się w moim otoczeniu Marek Zielnik. Szybko uświadomiłem sobie, że ma pełnić rolę mojego anioła stróża. Zastanawiałem się tylko, kto jemu pełnienie takiej roli powierzył. Szybko znalazłem odpowiedź. To pani Alicja Kostrzewska, która z dobrej woli starała się uchronić mnie przed potencjalnymi głupstwami. Stawiała na mnie od samego początku i wiem,ze bardzo jej zależało bym swoją rolę wypełnił właściwie. Pani Alicja została Wiceprzewodniczącą Rady Powiatu i w wielu sytuacjach wspomagała mnie swoim doświadczeniem politycznym i życiowym. Miałem świadomość, że od tego momentu w moim otoczeniu znajdować się będzie spora grup oddanych współpracowników ale i nie mniejsza gromadka tzw „ dupowłazów”. Moje dotychczasowe doświadczenie w pracy z ludźmi pozwalało mi na odległość tych drugich odróżniać. Starałem się więc trzymać ich na dystans ale nie miałem najmniejszego wpływu na to że są. Gorzej, permanentnie ich przybywało i byli obok do momentu zakończenia mojej pracy w starostwie. Potem stopniowo znikali bo ich dupo - włażenie przestało przynosić im jakiekolwiek korzyści. Świadomość, że w przypadku wygranej będę kandydatem na starostę powodowała, że do tej roli miałem czas się przygotować. Po wyborze ale jeszcze na kilka ładnych tygodni przed 1 stycznia 1999 otrzymałem zaproszenie od Kierownika Urzędu Rejonowego, urzędu na bazie którego miał powstać urząd Starostwa. Kierownik zaproponował mi swój gabinet bym mógł rozpocząć pracę zwiazane z tworzeniem starostwa. Odmówiłem grzecznie, podkreślając, ze to jego gabinet do 31.12.1998 roku, jednocześnie poprosiłem o jakieś pomieszczenie w którym mogliśmy zacząć nasza samorządową pracę. Osobą wyznaczoną do współpracy z ramienia Urzędu Rejonowego był Ryszard Szczepaniak, ówczesny zastępca kierownika Urzędu Rejonowego, który później został na mój wniosek powołany na stanowisko Sekretarza Powiatu..... W tym czasie miałem okazję uczestniczyć w wielu spotkaniach. Jedno rozbawiło mnie do łez. Odwiedziło mnie kilka osób z ówczesnej opozycji z sugestią wynikającą ze Społecznej Nauki Kościoła, że władzą należy się dzielić ….. cdn.
Część V. Rozmowy
W czasie bezpośrednio poprzedzającym inaugurację powiatu w nowej samorządowej formule pracowałem w pomieszczeniu wskazanym przez kierownika Urzędu Rejonowego oraz we własnym biurze przy ul. Chopina. Z tą ulicą związany byłem od lat mieszkając pod numerem 9, nad obecnym USC . W latach sześćdziesiątych minionego wieku posesja na ul, Chopina 9 była wyjątkowa. Otoczona wysokim murem, nie było „łącznika” między Chopina 9 a budynkiem starostwa a na obecnym parkingu siedziby powiatu znajdował się basen oraz wiele owocowych drzew. Ulica Chopina była więc najważniejszą dla mnie ulicą i taką pozostanie. W okresie powyborczym w moim biurze odwiedzili mnie przedstawiciele ówczesnej opozycji w powiecie, radni: A. Głowacka, T. Chromiński i dr. Grzymysławski. Początkowo bardzo się ucieszyłem, że do tego spotkania dojdzie. Zakładałem bowiem daleko idącą współpracę z opozycją i byłem na nią otwarty. W trakcie tego spotkania okazało się, że moi goście powołując się na Społeczną Naukę Kościoła wyrazili sugestię dzielenia się władzą. Z trudem zachowałem powagę w dalszej części naszej rozmowy. Nigdy, do tej pory nie słyszałem o wynikającej z nauk Kościoła zasadzie dzielenia się władzą. Nie spełniłem ani ja ani moje środowisko polityczne tej opozycyjnej prośby. Poza jednym rozwiązaniem- oddaliśmy Komisję Rewizyjną. Jej szefową została A. Głowacka. Bardzo mi zależało na przejrzystości naszej pracy. Dodam, że w zasadzie dobrze mi się z opozycją współpracowało. Gdy bardzo mi zależało na przeforsowaniu jakiegoś rozwiązania, spotykałem się z szefową klubu opozycji. Przedstawiałem problem i z reguły dochodziło do porozumienia. Jasne, że w wielu miejscach spieraliśmy się a te nasze spory stanowiły idealną pożywkę dla lokalnych mediów. Chyba w sumie dobrze zrobiliśmy z tą „ zasadą dzielenia się władzą”, bo po kolejnych wyborach w 2002 roku, nikt o niej nawet nie wspomniał a Społeczna Nauka Kościoła nie miała już znaczenia. Jednym z ważniejszych spotkań w tym czasie, było spotkanie z Józefem Błaszczakiem, wyznaczonym na mojego zastępcę, bez mojego prawa wyboru zgodnie z pierwotnymi ustaleniami z wrzesińską lewicą. Z oczywistych względów przed spotkaniem, zaciągnąłem sporo o nim informacji, by do rozmowy doskonale się przygotować. Znałem więc przeszłość Józka i nie pozostało mi nic innego jak ją zaakceptować. Zalety uznałem za ważne i istotne oraz przydatne w naszej przyszłej pracy. Wady poprzez tą rozmowę zamierzałem zminimalizować. Przegadaliśmy prawie cała noc wypijając morze kawy. Przedstawiłem mojemu przyszłemu zastępcy moją wizję funkcjonowania urzędu, moje plany kadrowe i zamierzenia konkretnych działań. Musze to w tym miejscu wyraźnie podkreślić. Rozmawialiśmy również na temat alkoholu.. Padły ze strony mojego rozmówcy konkretne deklaracje, które w tamtym momencie całkowicie mnie uspokoiły. Józef Błaszczak miał znaczne doświadczenie samorządowe, był doskonałym organizatorem i lokalnym politykiem uznającym jednak zasadę, że w polityce 2x2=5. To niewątpliwie była jednocześnie jego zaleta i wada. Ja z tym rachunkiem pogodzić się nie mogłem i wynik tego mnożenia zawsze równał się 4. Dzisiaj wiem, że z politycznego punktu widzenia takie myślenie było moją poważną wadą. W trakcie mojej pracy często przebywałem w Urzędzie Rejonowym. Im bliżej 1 stycznia 1999 tym więcej otrzymywałem informacji od „ urzędników” na temat tego - co działo się w Urzędzie Rejonowym. Ludzie, na szczęście nie wszyscy, są jednak okropni. Plotki odrzucałem a te informacje, które wydawały się prawdziwe omawiałem z Kierownikiem Urzędu. Uznałem, że nie jest moją sprawą analizowanie tego co się działo w tym urzędzie. Mnie miało interesować to co dziać się miało po 1 stycznia. Jednak mimo, ze pierwotnie zakładałem możliwość pozostania w Starostwie Kierownika Urzędu ostatecznie z różnych powodów tej pracy odmówiłem, przy jego zrozumieniu i akceptacji. W tym powyborczym okresie otrzymywałem wiele dowodów sympatii i akceptacji tego co robię. Obok gratulacji pojawiło się również kilka telefonów do moich rodziców. Telefonów anonimowych, wyrażających, delikatnie mówiąc, brak akceptacji dla mojej osoby a raczej formacji z którą poszedłem do wyborów.. Do dzisiaj nie wiem dlaczego do rodziców a nie wprost do mnie. Moja mama bardzo to odchorowała. Zdałem sobie wówczas sprawę, że polityka, nawet ta powiatowa jest czymś wyjątkowo trudnym i wymagajacym. Od dnia wyborów byłem poddawany różnym testom. Również przez moje środowisko polityczne. Między innymi sprawdzano jak zareaguje na zarzuty kryminalne wobec bliskiej mi osoby. Szybko jednak okazało się, że te zarzuty były fikcją, zwykłą fałszywką i na przeprosinach się skończyło. Tak więc od momentów radości do smutku zaczynało biec moje życie ….. cdn.
Część VI - Jeszcze o reformie administracyjnej słów kilka.
W części IV moich wspomnień przywoływałem kwestie reformy administracyjnej kraju. Likwidacja powiatów oraz zwiększenie liczby województw do 49 miało na celu nie tylko zmiany administracyjne ale przede wszystkim ukryte zmiany polityczne. Gierek i jego zaufani chcieli w ten sposób ograniczyć pozycję pierwszych sekretarzy rządzących dużymi i silnymi ośrodkami wojewódzkimi, którzy mogli stanowić realne zagrożenie dla nowej ekipy. Z jednej strony rozbito dotychczas istniejące układy, z drugiej pozyskano poparcie aparatu partyjnego w nowo utworzonych województwach. Ówczesny minister kultury i sztuki Józef Tejchma, w swym dzienniku zapisał: „rzeczywistą intencją jest stworzenie takiego układu administracyjno-personalnego, aby nigdzie poza gmachem KC nie było ludzi silnych”. Piszę o tym dlatego, by podkreślić moją negatywną ocenę tych zmian oraz konsekwencje mojego stosunku do partyjnych, gminnych aparatczyków. Wracam tym samym do czasów gdy sekretarzem Komitetu Gminnego był A. Graczyk. Wspominam o tym dlatego, że w czasach mojego starostowania asystentką posła B. Dankowskiego była Barbara Graczyk a moje z nią relacje były jak myślę konsekwencją czasów „panowania” jej małżonka w komitecie gminnym. Mówiąc najprościej i najdelikatniej nie przepadaliśmy za sobą. Efekty tego braku porozumienia miałem okazję odczuwać później wielokrotnie. W tym czasie lewica miała w naszym mieście posła, burmistrza i starostę. Nasze relacje po początkowej euforii z czasem ulegały różnorodnym zawirowaniom a wpływ pani Basi na na te relacje nie był bez znaczenia. O tym będzie jednak czas napisać w dalszych częściach moich wspomnień. Tak jak zakładała centrala PZPR, gminne struktury były zdecydowanie słabsze od powiatowych a A. Graczyk niestety nie był Cichowlasem. W tym czasie a pewnie nie wszyscy o tym pamiętają w całym kraju działały Inspekcje Robotniczo-Chłopskie. Tak zwane IRCHY. Ich głównym zadaniem była walka z tzw. spekulacją towarem. Organy inspekcji funkcjonowały przy komitetach terenowych PZPR. Obsadzanie stanowisk przedstawicielami robotników i chłopów miało na celu wykreowanie pozytywnego wydźwięku wśród społeczeństwa. W rzeczywistości wielu przedstawicieli inspekcji rekrutowało się spośród aparatczyków PZPR, emerytów MO i Ludowego Wojska Polskiego. W latach osiemdziesiątych minionego wieku spekulanci byli obwiniani za powszechne niedobory towaru. Spekulantów wyłapywano, piętnowano w mediach, skazywano w procesach pokazowych. Początkowy entuzjazm społeczeństwa przygasł jednak, gdy okazało się, że półki sklepowe są nadal puste. Zespoły kontrolne powoływane więc były w naszym lokalnym przypadku przez sekretarza gminnego a kwestie spekulacyjne nie zawsze stanowiły podstawę do przeprowadzenia szczegółowych kontroli „ podejrzanych osobników”. Często były podstawą do rozprawienia się z „podpadziochą” lub poszukaniem nowego miejsca pracy dla partyjnego aparatczyka w instytucji kierowanej przez „podpadziochę”. Tak się dziwnie stało, ze będąc
wówczas Kierownikiem Usługowej Spółdzielni Inwalidów miałem okazje powitać w swych progach skierowaną przez A. Graczyka do USI kilkuosobową kontrole IRCHY. Ta kontrola trwała kilka dni i szukano wszystkiego co podejrzane w moim życiu zawodowym i osobistym. Bezskutecznie. Na podsumowaniu tej kontroli, która odbywała się w KG PZPR w mojej obecności A. Graczyk zapytał:
Kto Was towarzyszu Krzysztofie chciał tak urządzić? Odpowiedziałem z uśmiechem „ Jak to kto? Wy towarzyszu sekretarzu „. Mogłem sobie na to pozwolić jako szeregowy wówczas członek partii, nie uwikłany w żadne układy i zależności. Poza tym coraz częściej uświadamialiśmy sobie ,że ta
partia staje się coraz słabsza a różnice stanowisk między partyjną czapą a dołami partyjnymi stawały się rozmiarami, znaczącą przepaścią. Tak więc moje relacje z ówczesną władzą nie były najlepsze i miały zapewne ogromny wpływ na układ sił w czasie mojej pracy w Starostwie. Część tego środowiska patrzyła na mnie z nadzieją a część nie do końca mi ufała. Wracam więc do przełomu lat 1998-1999. Dzień 1 stycznia 1999 roku zbliżał się nieuchronnie........ cdn
Część VII - Starostwo to przede wszystkim ludzie
Powstanie powiatów i budowanie ich na bazie Urzędów Rejonowych wiązało się z przejęciem dotychczasowych zadań tych urzędów ale przede wszystkim stworzeniem całkowicie nowej struktury organizacyjnej w związku z przejęciem bardzo szerokiego zakresu zadań przypisanych powiatom. Część z tych zadań dotyczyło jednostek organizacyjnych już funkcjonujących ale od 1 stycznia wpisanych w struktury powiatowe jak na przykład Stacja Sanitarno -Epidemiologiczna czy Lekarz Weterynarii a część wiązała się z koniecznością utworzenia zupełnie nowych instytucji powiatowych jak na przykład Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Dodatkowym wyzwaniem dla nowo tworzonych powiatów było przejęcie szkół ponadpodstawowych, szpitala oraz policji i straży pożarnej. W początkowej fazie istnienia samorządowego szczebla powiatowego, Starosta miał znaczny wpływ na obsadę szefów tych jednostek organizacyjnych. Od jego decyzji podejmowanej wspólnie z Komendantami Wojewódzkimi zależało kto stanie na czele Policji i Straży Pożarnej. Podobnie sytuacja wyglądała z SANEPIDEM czy Powiatowym Lekarzem Weterynarii gdzie decyzje Starosty podejmowane były w uzgodnieniu z szefami jednostek wojewódzkich. Potem te uprawnienia starosty ograniczano, co moim skromnym zdaniem było znacznym uderzeniem w istotę samorządności. Do 1 stycznia 1999 roku musieliśmy więc przygotować nie tylko strukturę samego urzędu ale także poszczególnych jednostek organizacyjnych ich nowych kompetencji. Ówcześni szefowie tych istniejących jednostek organizacyjnych mieli zapewniona pracę do końca czerwca 1999 roku. Po pół roku Starosta miał zdecydować czy pozostają na stanowiskach czy kończą pracę a na ich miejsce powołane zostają nowe osoby. Utworzone z dniem 1 stycznia 1999 roku powiaty miały więc ogromny zakres zadań, w tym wiele zupełnie nowych nie realizowanych dotąd przez nikogo. Te zadania wymagały zespołu właściwych, kompetentnych i lojalnych urzędników. Poza kierownikiem Urzędu Rejonowego i jeszcze jedną jego pracownicą, wszyscy pozostali urzędnicy pozostali w Starostwie. Wiedziałem, że nie wszyscy z politycznych przekonań akceptują mój wybór na starostę i akceptują środowisko polityczne, które reprezentowałem. Oczywiście zapewnienia o radości z mojego wyboru traktowałem z przymrużeniem oka. Osoby będące zwolennikami drugiej strony sceny politycznej dość łatwo było można zidentyfikować. Obiecałem sobie jednak wcześniej, że nie sympatie polityczne a przydatność merytoryczna będą decydować o tym czy konkretna osoba znajdzie się w moim zespole. Postanowiłem więc z tymi osobami przeprowadzić rozmowy indywidualne, w których oczekiwałem tylko i wyłącznie deklaracji lojalności urzędniczej, lojalności wobec mojej osoby i wstrzymania się od polityki na terenie urzędu. Nikt z moich rozmówców takiej deklaracji nie odmówił. Sprawa dla mnie więc była jasna. Czy te zapewnienia były szczere? Nie sprawdzałem. Dzisiaj takich rozmów nie przeprowadzałbym. Wtedy jednak wierzyłem jeszcze, że polityka może być uczciwa. Dzisiaj już nie wierzę. Pisząc te wspomnienia uświadamiam sobie jak wiele osób z tamtych czasów nie ma już wśród nas. Nie sposób nie wspomnieć o Zdzisławie Kasprzyku, który w tym czasie reprezentował nas jako radny w Sejmiku Wielkopolskim. Wybitny znawca spraw oświatowych. Dla mnie wybitny autorytet i mój ekspert od spraw oświaty. To dzięki niemu w moim otoczeniu znalazła się Eugenia Potęga i Hanka Paluszak. Obie były radnymi w naszej gminie. H. Paluszak była w tym czasie Dyrektorem ZSZ nr2 a E. Potędze powierzyłem stanowisko Kierownika Wydziału Oświaty. Nigdy, przenigdy tej decyzji nie żałowałem. Wiedziałem, że na obie panie zawsze mogę liczyć i nigdy się na nich nie zawiodłem. Do szefowej Wydziału Oświaty miałem pełne zaufanie, dając jej dość szeroki zakres samodzielności. Miałem bowiem świadomość, że na oświacie zna się zdecydowanie lepiej niż ja, więc poza ogólnymi strategicznymi działaniami robiłem wszystko by stworzyć jej możliwe najlepsze warunki do wykonywania naszych zadań oświatowych. Obsada kierowniczych stanowisk w samym urzędzie przebiegała więc dość sprawnie. Nie było też wielkich sporów z koalicjantem. Realizowaliśmy wcześniejsze ustalenia. Mimo początkowych obaw, bardzo dobrze wspominam współpracę z Janem Sznurą, etatowym członkiem Zarządu Powiatu. Gorzej było z szefami jednostek organizacyjnych. Były problemy z policją, lekarzem weterynarii i Krystyną Łybacką nie mniejsze z szefem SANEPIDU i DPS.......cdn
Część VIII - Szefowie jednostek organizacyjnych
W czasie kiedy powstawały z dniem 1 stycznia 1999 roku powiaty jako konsekwencja jednej z czterech reform ( administracyjnej, służby zdrowia, oświatowej i emerytalnej ) rządy w naszym kraju sprawował AWS a premierem był Jerzy Buzek. Wspominam o tym dlatego, że z oczywistych względów wojewodami i szefami wojewódzkich jednostek byli też ludzie AWS. Ten z kolei fakt w zdecydowany sposób utrudniał mi pracę i z tego tez powodu toczyłem ostre spory w sprawie powołania Powiatowego Komendanta Policji, Powiatowego Komendanta Straży Pożarnej, szefa SANEPID-u. Upierałem się przy moich kandydatach na tyle skutecznie, że udało się powołać na te stanowiska osoby, które akceptowałem i z którymi chciałem współpracować. W zasadzie nie było najmniejszych problemów z obsadzeniem stanowiska szefa Powiatowego Zarządu Dróg. Jola Kubczak była jedynym i moim zdaniem najlepszym kandydatem na to stanowisko. Poznałem ją jeszcze w okresie kiedy tworzyliśmy powiatowe struktury. O zarządzanie powiatowymi drogami byłem więc spokojny. Niepokój budziła tylko i wyłącznie wielkość subwencji drogowej, która nijak miała się do naszych potrzeb. Podobnie bezproblemowo obsadzałem stanowisko szefa Powiatowego Urzędu Pracy, pana Wiśniewskiego, którego polecał mi Rysiu Szczepaniak, do którego z kolei miałem pełne zaufanie. Pisząc ten tekst, zdałem sobie sprawę, że nigdy nie zastanawiałem się, nigdy nawet nie zapytałem, mimo tych kilku lat współpracy, jakie są jego sympatie polityczne. Rysiu Szczepaniak był dla mnie symbolem urzędnika koncentrującym się na urzędniczej pracy, lojalności wobec szefa, bez zaangażowania politycznego. To mi wystarczało. Na stanowisko dyrektora Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie powołałem Wandę Kujawę, związaną z wrzesińską lewicą. PCPR było nowa jednostką organizacyjna powiatu z szerokim zakresem działania. Uważałem, że jej kwalifikacje oraz doświadczenie są gwarancją skutecznego realizowania zadań tej jednostki. O ile powołanie Wandy Kujawy, moje środowisko polityczne przyjęło z zadowoleniem, powołanie K. Pałczyńskiego na dyrektora SANEPID-u i Z. Dworczaka na Dyrektora Domu Pomocy Społecznej wywołało spore zamieszanie. Na moja głowę posypały się gromy. Uważano bowiem, że obaj nie powinni otrzymać tych stanowisk ponieważ reprezentują przeciwną wobec lewicy stronę na wrzesińskiej scenie politycznej. Uważałem jednak, że skoro „ wśród naszych” nie ma satysfakcjonujących mnie kandydatów a mam mieć w swoim otoczeniu kompetentnych ludzi, którym na starcie mojej pracy mam zaufać to mój wybór jest ostateczny. Mimo protestów zdania nie zmieniłem. To był zdecydowanie ten moment, kiedy „podpadłem” pierwszy raz. Odwołałem się do naszych pierwotnych ustaleń i swobodzie podejmowania decyzji kadrowych, przypominając o słynnym kagańcu, którego nie pozwoliłem sobie założyć. Kolejny raz podpadłem bardziej, bo odmówiłem samej szefowej naszych struktur wojewódzkich Krystynie Łybackiej. Ona tego nie lubiła. Upływał termin tych 6 miesięcy i czas było zdecydować co z Powiatowym Lekarzem Weterynarii. Stanowisko to piastował wówczas R. Juściński a ja miałem rozstrzygnąć czy pozostanie na stanowisku czy nie. Uznałem, że nie. Chciałem tam kogoś nowego a mój wybór padł na P. Szczepańskiego. Nie wiedziałem wówczas, że pani poseł Łybacka wystąpi w obronie R. Juścińskiego. . Nie wiedziałem, że aż tak. W Czeszewie odbywały się zawody strażackie. W ich trakcie pojawiła się pani poseł. W pewnym momencie poprosiła mnie o rozmowę. Właściwie zaprosiła mnie na spacer. W jego trakcie podjęła próbę przekonania mnie do zmiany mojej decyzji w sprawie obsady lekarza weterynarii. Odmówiłem. Nie, wbrew pozorom ta rozmowa do końca toczyła się w wielkim spokoju, bez awantury. Zdziwiłem się, bo kilka razy byłem świadkiem jak stawiała swych rozmówców, także posłów, na baczność. Uświadomiłem sobie jednak, wtedy tam nad Wartą, że za tą odmowę zapłacę, że w polityce kariery już nie zrobię. Pieprzone moje 2x2=4 a nie polityczne 5. Z panią poseł do tego momentu miałem doskonałe relacje. Od samego początku, od następnego dnia po wyborach kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz. Przez te kilka miesięcy dawała mi do zrozumienia, że na mnie liczy, że ma wobec mnie pewne plany. Właściwie dobrze się stało, bo nie widziałem siebie w jej planach. Miałem jednak i mam do pani poseł ogromny szacunek za jej polityczną pracę i za efekty tej pracy. W końcu Krystyna Łybacka to nie byle kto. Mimo tych moich problemów, miałem wsparcie mojego klubu radnych. Zapewne dzięki nim udało mi się dotrwać do końca kadencji, bo przecież „podpadałem” jeszcze wiele razy.....cdn
Część IX – No to zaczynamy
Dzień 1 stycznia 1999 roku zbliżał się w kosmicznym tempie. Tygodnie od wyborów do tego dnia były bardzo pracowite. Wszystko co należało do „ powiatowej inauguracji „ przygotować zostało przygotowane. Nie byłem jednak do końca przekonany czy rzeczywiście wszystko i czy zrobiliśmy to właściwie. W tych przygotowaniach uczestniczyło wiele osób, także spoza starostwa. Miałem wrażenie, że wszystkim bardzo zależało by ten start odbył się bezproblemowo. Moje obawy w tych dniach koncentrowały się na kwestii finansów a konkretnie na wątpliwościach czy środki z subwencji oświatowej czy drogowej wejdą na powiatowe konto na czas. Te obawy okazały się uzasadnione. Subwencja oświatowa wpłynęła z kilkugodzinnym opóźnieniem. Nie obyło się bez uwag i komentarzy, mówiąc konkretnie, mało przychylnych. Nie dziwiłem się, bo brak środków na nauczycielskich kontach nie był sympatyczny dla ich właścicieli. Na szczęście trwało to krótko. Zaczynaliśmy więc od zera na koncie, z dwoma komputerami, fatalną sytuacją lokalową, budynkiem wymagającym remontu, samochodem marki POLONEZ i mnóstwem wątpliwości. Pojęcie zazdrości jest mi w zasadzie obce ale muszę przyznać, że z zazdrością patrzyłem na nowe lokale Urzędu Skarbowego na ulicy Warszawskiej. Tego poczucia zazdrości nie łagodził fakt, że Urząd Skarbowy pozostawił nam pomieszczenia „ łącznika „ pomiedzy Chopina 9 i 10. Przyznałem się oficjalnie do tego poczucia zazdrości w trakcie uroczystości otwarcia nowego lokalu Urzędu Skarbowego, w której uczestniczyłem już jako Starosta Wrzesiński. Uczestnicząc w tych przygotowaniach nie zapomniałem o przedświątecznym nastroju, o czasie dla mnie w każdym roku wyjątkowym. O rodzinnej atmosferze. Zawsze bowiem rodzina była dla mnie najważniejsza. Nigdy, także w czasie tej samorządowej aktywności nie potrafiłem przedkładać spraw służbowych ponad sprawy rodzinne. W moim katalogu wartości to rodzina była na pierwszym miejscu. Dzisiaj z perspektywy czasu wiem, że dochowanie wierności tej zasadzie miało sens i miało a także ma do dzisiaj bezcenną wartość. Z satysfakcją mówię dzisiaj, że na rodzinie nie zawiodłem się nigdy. Niestety nie mogę tego powiedzieć o wielu znajomych, pseudo przyjaciołach i współpracownikach. Tych znajomych przybywało . Nie ważne jakie były ich intencje bo w większości przypadków mieli interes w tym by być przy mnie blisko. Jak najbliżej. Hmmm.... Ostatniego przedstarostowego Sylwestra spędziłem wspólnie ze znajomymi w restauracji państwa Glowackich w Miłosławiu. BOSS to było miejsce wielu moich rodzinnych uroczystości. W miłym nastroju, unikając ciekawskich spojrzeń innych uczestników, spędziliśmy tą ostatnią noc 1998 roku. O godzinie 00.00 gospodarze jak zwykle składali życzenia noworoczne. Poza tradycyjnie wypowiadanymi przy takich okazjach słowami przywitali mnie poraz pierwszy jako starostę życząc sukcesów w mojej pracy jak i sukcesów dla nowego samorządowego tworu jakim był Powiat Wrzesiński. Ta noworoczna lampka szampana smakowała wyjątkowo. Życzenia jakie wówczas otrzymywałem też były wyjatkowe. Uświadomiłsobie wówczas, że tak naprawdę od tego momentu stałem się osobą publiczną. Co to znaczy? Nie przywołuje definicji ale dla mnie znaczyło to utratę prywatności, publiczne chwalenie ale i publiczne ganienie, krytykowanie, często obrzucanie błotem, bardzo często pomawianie w plotkach bez pokrycia. Byliśmy przecież w Polsce, w małym swiecie lokalnej polityki. Do teraz pewnie to się nie zmieniło. Pierwszy dzień mojej pracy rozpocząłem od spotkania z pracownikami Starostwa. Przedstawiłem na mim wiele ważnych spraw dotyczących funkcjonowania Starostwa, zasad jakimi będę się kierował w tej pracy oraz moich oczekiwań od urzędników, których praca przyszło mi kierować. Powiat Wrzesiński rozpoczął swoją działalność.
Część X - Relacje z lokalną prasą
Od samego początku zakładałem daleko idącą otwartość w relacjach z lokalną prasą i innymi mediami. Polityka realizowana przez starostwo miała być całkowicie otwarta i dostępna dla mediów. Nie oczekiwałem ze strony lokalnej prasy bezstronności. Miałem przecież świadomość kto kieruje „ Wiadomościami Wrzesińskimi”, komu ta redakcja sprzyja i że ze strony tej gazety mam raczej przesrane. Liczyłem jednak na pewien poziom obiektywizmu bo bardzo mi zależało by mieszkańcy powiatu otrzymywali uczciwe informacje. Niestety w życiu a w polityce także jak spiewał mój imiennik z Budki Suflera do tanga trzeba dwojga. Szybko zrozumiałem , że o medialnej współpracy i obiektywnym relacjonowaniu powiatowych spraw muszę zdecydowanie zapomnieć. Jak pewnie wszyscy wiedzą, interpretowanie faktów i ich ocenę można przeprowadzać na wiele różnych sposobów. Początkowo te kąśliwości dziennikarzy WW bolały, denerwowały potem stopniowo się do nich przyzwyczajałem by na końcu zwyczajnie się z nich śmiać. Najgorsze dla mnie w tych relacjach było nie tylko krytyczne podejście do spraw powiatowych ale ataki kierowane bezpośrenio w moją stronę. Ich celem było, jak się domyslam, dyskredytowanie mojej osoby i mojej pracy. Często zastanawiałem się dlaczego tak jest. Z W. Śliwczyńskim nie miałem okazji rozmawiać wprost nigdy w życiu. Raz spotkaliśmy się po balu na rzecz szpitala w niedzielne przedpołudnie. Organizatorem tego spotkania był Jarek Kukulski, któremu zależało na poprawieniu naszych relacji. Myslę jednak, że tego spotakania za udane uznać nie mogę. Ok. Uznałem w końcu, ze tu chodzi o polityke a W. Śliwczyński ma swoją gazetę w której może pisać co chce. Potem, życie we wrzesińskiej polityce pokazało, że złe relacje między gazetą a władzą nie maja związku z kwestią znajomości czy braku tej znajomości jak było w moim przypadku. Okazało się bowiem, że te relację mogą się poważnie zaognić nawet wtedy gdy mają wręcz przyjacielski charakter. Postanowiłem również, że jeśli dzienikarz czy redakcja złamie prawo prasowe, będziemy korzystac z procedur sądowych. Znajomy aptekarz , mówił mi : „ Krzysiu, nie ważne czy piszą o Tobie dobrze czy źle. Ważne, że pisza „ . Nie o to przecież chodziło. Jednym z przykładów tego braku obiektywizmu był materiał opublikowany w WW, którego autorem był Andrzej Górczyński a który dotyczył przetargu na budowę Oddziału Ratunkowego w naszym szpitalu. Szefową komisji przetargowej była Ola Głowacka, kierujaca pracą ówczesnej opozycji. Świadomie oddałem „ to dzieło „ opozycji, nie uczestniczyłem ani nie wywierałem nawet najmniejszego wpływu na prace tej komisji. Za jej decyzje musiałem się jednak ostro tłumaczyć, przed przedstawicielami wrzesińskich firm budowlanych i oczywiście przed lokalną prasą. Decyzją komisji przetargowej budowa tego oczekiwanego przez wszystkich oddziału ratunkowego przypadła „ poznańskiej PIĄTCE”. Redaktor Andrzej Górczyński poprosił o rozmowe na ten temat. Oczywiście się zgodziłem. Zaznaczyłem jednak, że nie mam zbyt wiele czasu bo jadę do Szwecji na uroczystość rodzinną. ( Byłem ojcem chrzestnym syna siostrzenicy mojej żony, który w tym czasie przystepował do Pierwszej Komunii ). Autor tego materiału szybko ale mylnie skojarzył, że w „PIĄTCE” udziały ma szwedzka firma a mój wyjazd to zapewna nagroda za wygrany przetarg. Z treści tego materiału wypływała jednoznaczna sugestia, że to nic innego jak swoista łapówka. O treści tego materiału dowiedziałem się będąc już w Szwecji i trafił mnie zwyczajny szlag nie wspomnę już o popsutej rodzinnej uroczystości. Innym przykładem jest sprawa zatrudnienia pani Lisieckiej w Wydziale Rolnictwa ( którą serdrcznie pozdrawiam). Redakcja WW szybko wyśledziła ten fakt i skojarzyła, że to rodzina mojej żony albowiem trafnie rozszyfrowała pańieńskie nazwisko mojej żony, które z nazwiskiem nowo przyjetej pracownicy było identyczne. Oczywiście nie było tutaj żadnych związków rodzinnych ale do opinii publicznej wysłano jednoznaczny komunikat. Tych przykładów było zdecydowanie więcej a pisanie sprostowań mogło stanowić dość znaczny zakres działań przynajmniej jednego etatu w starostwie. Stąd tak znaczącą rolę odgrywał w tych relacjach Jacek Pluciński zatrudniony w charakterze rzecznika prasowego. Tak naprawdę nie pamiętam skąd się wzioł, kto go polecił. Byłem z jego pracy zadowolony a siłą rzeczy współpracowalismy bardzo blisko. Miał wiele zalet i jedną wadę, która doprowadzała mnie czasem do skóków ciśnienia. Był bowiem typowym „przytakiwaczem”. Na czym to polegało? Proste. Na przytakiwaniu moim słowom. Moje relacje z lokalna prasa nie były więc udane ale miały jeden pozytywny efekt. Po tej czteroletniej krytyce w kolejnych wyborach uzyskałem wyjatkowo korzystny wynik. Tak więc wypada podziekować...... cdn
Ciekawy materiał. Fajnie się to czyta
OdpowiedzUsuń